Nowe prawo autorskie w UE. Co oznacza dyrektywa, czy słusznie nazywa się je ACTA 2 i jak te regulacje mają się do rynku e-marketingowego?
Temat od wielu miesięcy wywoływał dyskusje i spory. W końcu, w lutym 2019 roku osiągnięto w łonie UE konsensus, a miesiąc później Parlament Europejski przyjął dyrektywę dotyczącą jednolitego prawa autorskiego. Nowe regulacje powinny być implementowane na poszczególnych rynkach w ciągu dwóch lat.
Treść dyrektywy do pobrania.
Dwie strony medalu
Nowe prawo chroni europejskich twórców – ogłosił na Twitterze przewodniczący europarlamentu, Antonio Tajani. Jednocześnie pojawiły się głosy przeciwne – że nowe regulacje uderzają w użytkowników sieci, i to ich kosztem gwarantuje się zyski twórcom i wydawcom w internecie. Jeszcze na etapie wczesnych prac na tym prawem przeciwnicy zmian mówili o ACTA 2, bezpośrednio nawiązując do prób uregulowania rynku sprzed paru, które wywołały duży opór konsumentów i protesty na ulicach miast. W niektórych krajach, w ramach protestu, wyciemniono na jakiś czas strony Wikipedii. Sprzeciw wobec nowego prawa wyrażali najwięksi gracze rynku internetowego, z Google na czele (szefowie Alphabet sugerowali np. wyłączenie w Europie usługi Google News). Tymczasem unijni urzędnicy i wydawcy zwracają uwagę, że większość obaw jest bezpodstawna. O co zatem chodzi?
Dwa sporne artykuły
Wydawcy wielokrotnie, także w Polsce, próbowali wyjaśnić niuanse związane z nowymi regulacjami. Artykuł 11. dyrektywy zakłada, że internetowe platformy, które udostępniają treści będą zobowiązane do opłat na rzecz wydawców – posiadaczy praw do tych utworów. Serwisy agregujące treści – jak Google – będą musiały płacić np. wydawcom pracy za udostępnianie ich treści.
Z kolei artykuł 13. nakłada obowiązek filtrowania treści pod kątem ich legalności. Obowiązek ten ma spoczywać na właścicielach platform, które te treści udostępniają. Łatwo w tej roli wyobrazić sobie YouTube’a który będzie musiał mieć pewność, że filmy, które są na tej platformie umieszczane, są legalne. Dotąd YT rozpatrywał zgłoszenia ex post (dopóki nikt nie zgłasza naruszenia, domniema się, że udostępniający film ma do niego prawa).
Internauci nie stracą
Przeciwnicy nowego prawa podnosili, że internauci stracą prawo np. do tworzenia memów, gifów oraz udostępniania wszelkich treści, które nie są ich dziełem. Nic z tych rzeczy – dyrektywa wyraźnie wyłącza spod tych ograniczeń dozwolony użytek, prawo cytatu itd. w odniesieniu do internautów. Z ich punktu widzenia nic się nie zmieni. Wzmocnione za to zostaną prawa twórców, a tym samym – zagwarantowane większe zyski z eksploatacji ich dzieł.
Co to oznacza dla rynku reklamy?
Z punktu widzenia rynku reklamowego zmienia się niewiele. Z drugiej jednak strony dyrektywa zabezpiecza prawa wydawców (zarówno tradycyjnie internetowych, np. portale informacyjne, jak i telewizję, radio i prasę obecne ze swoimi treściami w sieci). To zaś może doprowadzić do prawdziwej rewolucji w modelach biznesowych wszystkich wydawców. Dlaczego? Bo dotąd większość z nich opierało się albo na abonamencie (dzieląc zazwyczaj treści na premium i freemium), albo na zyskach z reklam, nieraz bazując na modelu mieszanym. Teraz pojawi się zupełnie nowe – dodatkowe – źródło finansowania. Zmiana może w konsekwencji zmienić politykę wydawców dotąd agresywnie stawiających na pozyskiwanie reklam i na tym opierających swój biznes.
Wszystko zależy od wielkości wpływów z tytułu nowego finansowania. Pośrednio więc, od firm, w które nowe prawo uderza. Jeśli bowiem Google i inni giganci rynku digitalowego zmodyfikują swoją działalność w UE, np. wyłączając takie produkty jak Google News, zniknie źródło opodatkowania na rzecz wydawców – beneficjentów nowego prawa.