Po kampanii prezydenckiej Baracka Obamy wciąż nie milkną zachwyty nad wykorzystaniem przez niego (a raczej jego gigantyczne zaplecze) internetu do komunikacji z wyborcami i budowy swojego wizerunku. Niektórzy, oczarowani kampanią obecnego prezydenta USA, poszli dalej i „drugiego Obamy” zaczęli szukać także wśród polskich polityków startujących w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Tymczasem w polskich realiach zachwycanie się kampanią Obamy nie ma większego sensu. Jesteśmy całkiem innym społeczeństwem z nieporównywalnie mniejszym doświadczeniem demokratycznym, inną mentalnością przy której kopiowanie niektórych zabiegów marketingowych nigdy się nie sprawdzi (być może ktoś jeszcze pamięta spot PiS z dywanem – niestety nie ma na YT). W Polsce zdecydowanie bardziej potrzebne jest uświadomienie znaczenia wyborów w demokracji niż zręczne „reklamowanie” kandydata. To z kolei oznacza, że także w kontekście politycznym powinniśmy patrzeć na internet nieco inaczej.
Naturalnie nie da się dyskutować z faktem, że wykorzystanie internetu w polityce wkroczyło dzisiaj w zupełnie nowy wymiar. Zastanawia natomiast to, czy internet jest lub może być (po)ważnym elementem mającym znaczenie społeczne i kształtującym społeczeństwo obywatelskie? Na drugim biegunie znajduje się bowiem zagrożenie, że jego rola moze zostać sprowadzona do bycia coraz bardziej perfekcyjnym narzędziem marketingowym, które kiedyś zastąpi telewizję i zajmie jej miejsce w piosence Kultu stając się medium do „zasypywania informacjami i bombardowania śmieciami”.
Z jednej strony istnieją tysiące przykładów wskazujących, że internet już dzisiaj jest ważnym elementem społeczeństwa obywatelskiego. W przypadku każdego nowego osiedla, założenie wątku na popularnym forum zwykle wyprzedza wbicie w ziemię pierwszej łopaty. Kilka kliknięć i przyszli mieszkańcy mogą zamieszczać relacje z przebiegu budowy, wymieniać kontaktami do sprawdzonych ekip remontowych (podobno takie są), a czasem walczyć z nieuczciwymi deweloperami. Nie brakuje też przykładów inicjatyw społecznych w których aktywnie udzielają się internauci – obrona przed zabudową Pola Mokotowskiego czy inicjatywa obywatelska Razem ’89 to pierwsze z brzegu. Internet bywa też zalążkiem inicjatyw politycznych – tu jako przykład ruch Polska XXI, gdzie, wokół serwisu internetowego i ludzi, którzy stoją za jego istnieniem, powoli buduje się zaplecze polityczne. Do tych elementów w przyszłości dołączy zapewne możliwość głosowania przez internet (tak na marginesie to także inicjatywa obywatelska) – a więc coś co najdobitniej będzie świadczyło o roli tego medium w społeczeństwie obywatelskim.
Problem w tym, że na wszystkie powyższe fakty można spojrzeć zupełnie inaczej, bo przecież tak zaangażowana i aktywna społeczność na forach mieszkaniowych w niewielkim stopniu przekłada się na relacje w realu. Gdy osiedle jest już wybudowane a każdy z mieszkańców wygodnie zamieszkuje swoje „M” odpoczywając w kapciach po ciężkim dniu pracy, fora powoli umierają, a spotykający się na parkingu ludzie nie mają nawet ochoty powiedzieć sobie życzliwego „dzień dobry”. Posty na forach w stylu „spotkajmy się”, „są chętni na piłkę?” przechodzą bez echa – znajomości na poziomie tych z „Alternatywy 4” to zupełna abstrakcja.
W przypadku inicjatyw społecznych zastanawiające jest z kolei to czy akcja w obronie Pola Mokotowskiego byłaby możliwa gdyby nie zainicjowała jej Gazeta Wyborcza z całym swoim medialnym potencjałem? Czy Razem89 miałoby szansę na odniesienie sukcesu gdyby nie huczne obchody 20 rocznicy pierwszych wolnych wyborów? Próżno też szukać oficjalnych informacji na temat tego kiedy w Polsce będzie można rzeczywiście głosować przez Internet bo podejmowane dotychczas próby jak na złość nie kończyły się powodzeniem.
Internet ma duży potencjał by pełnić ważną funkcję w kształtowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Wymaga to jednak edukacji, rzetelnego kształtowania opinii i używania racjonalnych argumentów. Tymczasem od kiedy mamy do czynienia z medium masowym, rzetelne dziennikarstwo coraz częściej zastępuje się powtarzaniem banałów albo lansowaniem słów których znaczenie znane jest tylko ich autorom. Na największych portalach roi się od wprowadzających w błąd tytułów po których kliknięciu użytkownik jak najszybciej opuszcza stronę, którą przecież nie jest zainteresowany. Na to wszystko często nakłada się jeszcze nachalna i manipulująca użytkownikiem reklama. Naturalnie istnieją nisze do których docierają bardziej świadomi użytkownicy – tych jednak nie trzeba edukować. Tymczasem podniesienie świadomości obywatelskiej musi iść w parze z odpowiedzialnością zarówno wydawców jak i reklamodawców publikujących treści. Bez podniesienia takiej świadomości, żaden polski polityk nie wygra wyborów prezydenckich, nawet zakładając profile na wszystkich serwisach społecznościowych, prowadząc bloga, mikrobloga i cokolwiek jeszcze sobie wymarzy.