Facebook świętuje dziesięciolecie swojego istnienia. Pozwala nam to zweryfkować misję przyświecającą od początku jego założycielom z perspektywy całej dekady. Dla przypomnienia – według Marka Zuckerberga, misja serwisu zamyka się w następujących słowach: „Make the world more open and connected”.
Jednoznaczna odpowiedź na pytanie, czy to się udało, wydaje mi się niemożliwa. Przez lata obserwowaliśmy ewolucję serwisu, nowe funkcjonalności i stopniowe przeobrażanie się elitarnego gadżetu w masowy niezbędnik, a nawet źródło uzależnień. Pamiętamy zjawiska i sytuacje ujmujące, czasem rewolucyjne, niewyobrażalne w dobie „starych” mediów”, ale każdy zna też gros takich, które do dziś wprawiają w zażenowanie.
Od platformy kształtującej postawy obywatelskie i nieocenionego źródła rozproszonej po sieci wiedzy po tablicę matrymonialnych ogłoszeń i klub konkursowych wyjadaczy, zdolnych do wszystkiego za „głosik” – Facebook jest tym wszystkim jednocześnie. Mieni się wszystkimi naszymi słabostkami i aspiracjami, będąc po prostu zwierciadłem offline’owej rzeczywistości. Każdy pojedynczy aspekt „lepszego połączenia świata” można rozbić na indywidualne case’y i dowieść przeciwnych sobie tez. Oto przecież dawno niewidziani znajomi ze szkolnych lat pojawiają się w cudowny sposób w newsfeedzie, by od samego rana inspirować nas zdjęciami swoich pociech. Czy to lepiej, że możemy „odfajkować” kontakt i odpuścić spotkanie na przysłowiową kawkę, oszczędzając czas na kolejne zapomniane relacje (!), czy może gorzej, że w teorii w kontakcie jesteśmy z każdym, a w praktyce i tak tylko z garstką – pozostawiam czytelnikowi do samodzielnego rozstrzygnięcia.
Z perspektywy marketera Facebook zdawał się być świętym Graalem autentyczności komunikatów, rogiem obfitości, dającym nieograniczone żadnym budżetem zasięgi, czy też legendarnym Excaliburem, gwarantującym zwycięstwo w komunikacyjnych potyczkach z konkurencją. Kiedy jednak po te same artefakty sięgnął każdy z bohaterów – walka na powrót się wyrównała i w zasadzie wróciliśmy do punktu zero. Facebook okazuje się być w ostatnim czasie płatnym kanałem, w którym o orygialność trudno w tym samym stopniu jak i w każdej innej, „staroświeckiej” formie komunikacji. Nawet pierwotnie zachwyacjąca autentyczność gdzieś marketerom uciekła – co ma z nią wspólnego stockowa pani domu, pytająca „lubisiów” czy lepsze są truskawki czy wiśnie? Nie zmienia to jednak faktu, że 10 lat z Facebookiem (czy też na Facebooku – o ile ktokolwiek z czytających może pochwalić się tak starym kontem :) ) to tak czy inaczej kamień milowy dla marketingu. Okazało się, że marki mogą przemówić ludzkim głosem i być bliżej konsumenta niż kiedykolwiek wcześniej. Mam jednak refleksję, że ani niebiesko-biała społecznościówka, ani specjalistyczne agencje nigdy nie były do tego tak naprawdę niezbędne.
Autor: Norbert Piotrowski
Wypowiedź została opublikowana na portalu wirtualnemedia.pl